Mimo, że Castellane
zrobiło na nas ogromne wrażenie i moglibyśmy jeszcze długo delektować się
spokojem i urokiem tego miasta, ruszyliśmy w dalszą drogę.
Specjalnie
ustawiliśmy GPS, żeby omijał autostrady i drogi szybkiego ruchu, abyśmy mogli
cieszyć się klimatem miejskich, a czasem nawet wiejskich dróg. Radio grało
francuskie przeboje, dookoła krajobraz rodem z komedii romantycznych. Sielanka!
Wspinaliśmy się po krętych górkich drogach, aby kilometr dalej zjechać w dolinę. Mijaliśmy pola słoneczników, plantacje oliwek oraz winnice. Każdą z winnic można było zwiedzić za darmo, przespacerować się pomiędzy winoroślami, a na koniec (już za opłatą) delektować się smakiem wyprodukowanego tam wina.
Wspinaliśmy się po krętych górkich drogach, aby kilometr dalej zjechać w dolinę. Mijaliśmy pola słoneczników, plantacje oliwek oraz winnice. Każdą z winnic można było zwiedzić za darmo, przespacerować się pomiędzy winoroślami, a na koniec (już za opłatą) delektować się smakiem wyprodukowanego tam wina.
Zwieńczeniem
naszej podróży było Lazurowe Wybrzeże. Zajechaliśmy do Saint-Tropez, gdzie
luksus aż bił po oczach. Tylu ferrari, lamborghini itp. w jednym miejscu
nigdzie nie widziałam. W Saint-Maxime mogliśmy cieszyć się plażą i pięknym
widokiem na Saint-Tropez, jednocześnie unikając tłumu turystów. Jednak
najbardziej przypadł nam do gustu Port Grimaud, zwany mini Wenecją. Nie ma tam starych
domów czy zabytków, za to jest mnóstwo kanałów, mostków, pięknych jachtów,
restauracji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz