Mimo,
że w Annecy mieszkamy od lutego, zdecydowałam, że chcę urodzić w Polsce.
Zwyciężyły argumenty związane z brakiem bariery językowej i pomocą ze strony
rodziny przy zajmowaniu się niemowlakiem w pierwszych tygodniach po porodzie.
Kiedy jednak te dni minęły, nadszedł czas na spakowanie walizek i powrót do
Francji. Zadanie nie było proste, gdyż trzeba było spakować już nie tylko
siebie, ale również dziecko z całym inwentarzem w postaci kołyski, wózka (3w1),
ubranek itd. itp.
Lot samolotem nie wchodził w grę przy takim bagażu.
Postanowiliśmy więc jechać samochodem. I tutaj sytuacja znowu nie wyglądała tak
pięknie jak początkowo zakładaliśmy. 462l bagażnika i wszystkie wolne
przestrzenie wewnątrz samochodu okazały się niewystarczające i zmusiły nas do
znacznych ograniczeń. Koniec końców jednak udało nam się zapakować i wyruszyć w
długą trasę. 1300 km! Cały odcinek pokonaliśmy w osiemnaście godzin. Dużo? I
tak, i nie. Biorąc pod uwagę, że około pięć godzin spędziliśmy na sześciu
postojach, podczas których mogłam nakarmić dziecko i zmienić pieluszkę, nie
było źle. Podczas jazdy samochodem, poza trzymaniem Jej za rączkę, rozmowami i
wymachiwaniem różnymi zabawkami, nic więcej nie mogłam zrobić. Jak Julka
wytrzymała pozostałe trzynaście godzin? Najłatwiej byłoby powiedzieć, że
przespała. Jednak ona nie należy do statystycznych sześciotygodniowych dzieci i śpiochem nie jest. Tak jak już wspomniałam, w przerwach
między jedną a drugą drzemką, musiałam się trochę nagimnastykować, żeby zwrócić
jej uwagę. Bawiłyśmy się grzechotkami, maskotkami, gryzakami (chociaż do pierwszych
ząbków jeszcze daleko). Najważniejsze, że pomimo ogromnego zmęczenia,
szczęśliwie dotarliśmy do celu, a tutaj już mogliśmy odpoczywać i cieszyć się
górskim powietrzem i wolną niedzielą.
Jestem pod wielkim wrażeniem. Świetny artykuł.
OdpowiedzUsuń